„Ja robię swoje, a ty swoje. Nie jestem na tym świecie po to, by spełniać twoje oczekiwania, a ty nie jesteś na tym świecie, by spełniać moje. Ty to ty, a ja to ja. I jeśli przypadkiem natrafimy na siebie to wspaniale, jeśli nie, to nic nie można na to poradzić” .
To słowa Fritza Perlsa, twórcy Gestaltu, które uważane są przez praktyków tegoż nurtu za swoistą modlitwę. Odwołuje się do nich, w swoim najważniejszym dziele "Ja- TY", Martin Buber, austriacki filozof, współtwórca filozofii dialogu, która zakłada, że prawdziwe spotkanie możliwe jest tylko w dialogu, w relacji JA – TY.
Aby mogło dojść do takiego spotkania potrzebne są samoświadomość, wiara w potencjał człowieka, realizacja przykazania miłości, uznanie prawa do wolności drugiego człowieka, świadomość bycia z drugim człowiekiem (dialog nie monolog).
Problem w tym, że współczesny człowiek raczej pozostaje w monologu, w spotkaniu „ja-ono”. Unika kontaktu na różne sposoby, by chronić siebie i nie spotkać się ze sobą i z drugim człowiekiem. Zapewne dzieję się tak ze strachu czy wstydu przed odsłonięciem swojej prawdziwej istoty. Za takimi uczuciami, prawdopodobnie, stoją trudne doświadczenia z dzieciństwa, kiedy to byliśmy karani za prawdziwość, spontaniczność, radość, dziecięcą ekscytację i podniecenie. Nie wolno nam było płakać, „bo nie wypada” lub słyszeliśmy „prawdziwi mężczyźni nie płaczą”; nie wolno nam było być głośno „bo trzeba być cicho”, trzeba było zjeść do końca, nawet wtedy gdy nie czuliśmy głodu, mieliśmy się też „wypłakać do końca” w łóżeczku, bo akurat nasi rodzice wyznawali modną w tamtych czasach teorię wychowania…. Takie doświadczenia mają wpływ na nasze odcięcie od siebie. A kiedy nie jesteśmy w kontakcie ze sobą, nie może dojść do Spotkania z drugim człowiekiem.
Jak unikamy kontaktu?
Jednym z mechanizmów jakim się posługujemy jest projekcja (z łaciny: „wyrzucać przed siebie”). To taki rodzaj zachowania, kiedy trudno nam zaakceptować swoje ograniczenia (cechy osobowości, wyglądu, trudne uczucia, pragnienia, oceny) i rzutujemy je na innych. To, inaczej, przerzucanie odpowiedzialności na otoczenie za to, co dzieje się w nas samych. Oczywiście dzieje się tak bez świadomości. Taki mechanizm obronny w przeszłości z pewnością pomagał nam przetrwać trudne momenty, teraz jednak, odcina nas od siebie i nie pozwala nawiązać relacji „wprost”.
Kolejnym sposobem, w jaki uniemożliwimy sobie kontakt, jest defleksja. To tak zwane zagadywanie, powierzchowne nawiązywanie kontaktu. Wyobraźmy sobie, że sednem sprawy jest obraz, a wszystko inne jest jego ramą. Osoba defleksyjna będzie opowiadała o „ludziach” (ludzie w Polsce tak mają, że nie lubią zimy”), o „wszystkim, zawsze, wszędzie, nigdy…”, będzie poruszała się po ramie obrazu. Będą to ogólniki, których słuchając, zazwyczaj będziemy odczuwali znudzenie, a w myślach pojawi się „o czym on/ona do nas mówi”.
Introjekcja – to najprościej mówiąc, połknięcie cudzej opinii, sądów, idei, przekonań, wiary…. następnie: wchłonięcie i uznanie jako własnej. Właściwie wychowywanie dziecka, jest takim procesem internalizacji dla m.in. poczucia bezpieczeństwa. Kłopot wtedy, kiedy całkowicie rezygnujemy z siebie i nie umiemy odpowiedzieć na pytanie: czego chcę, potrzebuję, co lubię, a czego nie. Dla przykładu zacytuję dowcip świetnie ilustrujący mechanizm introjekcji: „- Kochanie, dlaczego ucinasz kawałek pieczeni i wyrzucasz ją?
- Bo tak się robi!
- Dlaczego tak się robi?
- Oj, przecież wszyscy tak robią. Tak się robi!
- Ale dlaczego?
- Zapytaj moją mamę, to ci powie...
- Mamo dlaczego tak się robi"....
- Nie wiem, moja mama tak robiła…”
Kiedy uciekamy w świat swoich myśli, tłumimy swoje uczucia i zachowania, a nasza energia skierowana jest do wewnątrz, a nie do świata mówimy o retrofleksji. Takie zamknięcie i doświadczenie jak gdyby nieobecności w kontakcie, to tak naprawdę samotność dla obu stron spotkania. Mechanizm ten jest czasem bardzo pomocny. Np. siedząc na fotelu dentystycznym uciekamy w świat myśli, fantazji, planowania, ucinamy sobie drzemkę, albo nucimy w myślach ulubioną piosenkę. Takie przekserowanie zainteresowania do własnego wnętrza w tym momencie ratuje nas przed bólem, dźwiękiem wierteł i ogólnym dyskomfortem.
„Ja robię swoje, a ty swoje... Ty to ty, a ja to ja.” Z takim zdaniem na pewno nie zidentyfikuje się osoba, która używa (nieświadomie) mechanizmu konfluencji. Kiedy się rodzimy jesteśmy niemal jednością z naszą matką. Kiedy proces ten przebiega bez zakłóceń, w procesie dorastania separujemy się, tworzymy własne JA, własne granice i potrzeby. Kiedy tak się nie dzieje, osoba konfluentna, ma nadal, w dorosłym życiu potrzebę zlania. Rozpoznamy to po zdaniach „My z mężem lubimy lody”, „Zawsze robimy to razem”, a także po zachowaniach dążących w grupie to jedności, spójności, gzie ideą jest zbiorowość, a nie jednostka.
Martin Buber krytykuje zarówno kolektywizm, jak i skrajny indywidualizm, należy bowiem być zarówno dla siebie, jak i dla drugiego człowieka.
Drogowskazem dla nas w nawiązywaniu relacji może być przykazanie miłości. Zarówno do siebie jak i do bliźniego, bo „Jeżeli człowiek potrafi kochać w sposób produktywny, kocha także siebie samego; jeżeli potrafi kochać tylko innych… nie potrafi kochać wcale.”