Reportaż wraz z rozmową ukazał się na portalu gazeta.pl 

 

W jaki sposób relacja z mamą kształtuje osobowość córki?

– W kluczowy. W dużym uproszczeniu i skrócie: najistotniejszym momentem jest pierwszy rok życia dziecka. Ważne jest to, w jaki sposób mama opiekuje się maleństwem: czy opieka jest dostosowana do potrzeb dziecka, matka jest czuła, empatyczna, kieruje się miłością, czy jest mechaniczna i nieadekwatna. Nie bez znaczenia jest np. to, czy mama karmi dziecko piersią, opiekuje się nim sama lub pozwala dziecku wypłakiwać się samemu w łóżeczku. Wierzy, że samo znajdzie ukojenie. A mały człowiek takiej umiejętności jeszcze nie posiada. Innymi słowy, matka nie zaspokaja podstawowych potrzeb dziecka – w tym przypadku córki. Ona w tym czasie potrzebuje miłości, bliskości, noszenia na rękach, kołysania… Maluszek uczy się wówczas, że na jego potrzeby się nie odpowiada. Nasiąka poczuciem, że jest bezwartościowy. Nie zasługuje na miłość mamy (która w tym czasie sama może przechodzić bardzo trudne chwile, np. zmęczenie, wyczerpanie, depresję, kryzys małżeński). Później, jako już dorosła kobieta, córka takiej matki może wchodzić w relacje zależne, toksyczne. Takie, w których będzie mogła zrealizować schemat bycia odrzuconą, wyniesiony z wczesnego dzieciństwa.

 

A stan emocjonalny mamy w ciąży – czy ma wpływ na dziecko?

– Tak, szczególnie ostatni trymestr. Silne emocje – takie jak lęk, złość, poczucie bycia niechcianym, odrzuconym – kształtują osobowość jeszcze nienarodzonego dziecka.

 

Czym charakteryzuje się taka osoba w dorosłym życiu?

– Mogą wykształcić się różne style funkcjonowania. Na rozwój osobowości mają wpływ relacje zarówno z mamą, jak i z tatą, a kluczowe są pierwsze lata życia. W dorosłości możemy reagować lękiem przed porzuceniem, ale jednocześnie lękiem przed bliskością. Wynikiem zaburzonych relacji między matką a córką mogą być: perfekcjonizm, nadmierne staranie się, różnego rodzaju kompulsje i syndrom tzw. kochania za bardzo (wpadania w toksyczne relacje zależne). Podświadomie taka kobieta będzie robiła wszystko, żeby zasłużyć na miłość i uznanie. Będzie się starała na zewnątrz (w pracy, w szkole, w relacjach z mężczyznami) odbudować swoje niskie poczucie wartości. Takie dzieci często już od małego próbują zwrócić na siebie uwagę. Czasem dużo wcześniej zaczynają chodzić, czytać, mówić. Często bywają prymusami.

 

Te zaburzenia mają często charakter pokoleniowy.

– Tak, ale z moich doświadczeń wynika, że w pewnym momencie następuje wyłamanie się ze schematu. „Lawina” zatrzymuje się. Babcia i mama mogą być nieświadome problemu i wzorców, które powielają. Wystarczy, że córka poprzez pracę ze sobą przerwie cykl. Wówczas jej dziecko ma czystą „pozycję startową”. Dużo większą szansę na wybudowanie przy pierwszym podejściu zdrowej, partnerskiej relacji.

 

Czy u takich kobiet występuje również tzw. syndrom ofiary?

– Powiedziałabym raczej, że cierpią na tzw. syndrom wyuczonej bezradności. Znów wracamy do okresu niemowlęcego. Dziecko płacze, ale nikt nie przychodzi. Nie potrafi się samo ukoić, bo jest na to po prostu za małe. Uczy się więc, że tylko obecność drugiej osoby przyniesie mu ulgę. W dorosłym życiu kobieta będzie szukała kogoś, kto ukoi jej smutek, ból, tęsknotę i żal. Może udawać nieporadną, słabą lub buntować się i w ten sposób zwracać na siebie uwagę. Aleksander Lowen w swojej książce „Depresja i ciało” pisze, że depresja jest powszechna w naszym pokoleniu. Obniżony nastrój, zwiotczałe ciała, pozbawione energii i wigoru są reakcją na utratę miłości matki w dzieciństwie. Ale także brak możliwości zareagowania na nią (na tę utratę). Później często gonimy za iluzją. Zatracamy się. Wierzymy w coś, co nie istnieje. Odcinamy się od naszych ciał i uczuć. Popadamy w nałogi. Robimy coraz więcej i coraz szybciej. Tylko po to, by zagłuszyć wewnętrzny ból i rozpacz.

 

Z tego, co mówisz, wynika, że owe kobiety żyją w ciągłym chaosie.

– Tak, nie cierpią „nudy”. Nie chcą się zatrzymać. Być z samą sobą w kontakcie. Potrzebują mocnych bodźców, które pomogą odciągnąć uwagę od wspomnianego bólu, żalu, smutku i złości trawiących je od środka. Dlatego pakują się w relacje trzymające je w ciągłym napięciu. Często są w kilku związkach jednocześnie. Są pracoholiczkami. Mają problem z innymi uzależnieniami – nie tylko tym od „miłości”…

 

Czy w relacji z mężczyzną zawsze są pokrzywdzone, podległe?

– Nie. Kobieta kochająca za bardzo w jednym związku będzie kochać za bardzo, a w drugim unikać bliskości. Raz będzie „nałogowcem kochania”, a raz „nałogowcem unikania bliskości”. Wobec mężczyzny, który ją krzywdzi i poniża, będzie podległa. W pewnym momencie znajdzie sobie porządnego, dobrego faceta. Wówczas ona będzie go zdradzała, oszukiwała. I cykl będzie się powtarzał. Czym więcej takich cykli-związków, tym bardziej jest poraniona, pogrążona w chaosie i często depresji. Takie kobiety wchodzą również często w relacje symbiotyczne (zależne, toksyczne) z innymi kobietami. Pogłębiają jeszcze bardziej wspomniany chaos.

 

Jak sobie pomóc?

– Przede wszystkim trzeba zauważyć problem. Gdy poczujemy, że nie jesteśmy szczęśliwe, że nasze potrzeby nie są zaspokajane. Być może wcale nie jesteśmy ich nawet świadome. Nie wiemy, co lubimy, czego pragniemy, a co nam się nie podoba. Udajemy przed sobą i światem, że wszystko jest świetnie. Nie zauważamy ograniczeń naszego partnera (nałogi, inne kobiety, brak zaangażowania) i związku. W pewnym momencie zdajemy sobie sprawę, że mamy dość pakowania się w toksyczne relacje. Wówczas polecam sięgnąć po fachową literaturę. Tutaj dwie pozycje: „Toksyczna miłość” Pii Mellody lub „Kobiety, które kochają za bardzo” Robin Norwood. Wierzę, że wiedza na temat mechanizmów pozwala nam stać się osobą odpowiedzialną, która może dokonać świadomego wyboru. W kolejnym etapie z pewnością potrzebne jest wsparcie drugiej osoby (terapeuty, grupy wsparcia, kogoś bliskiego). To pomoże nam spojrzeć na problem z dystansu. Jeśli zdiagnozujemy u siebie syndrom kochania za bardzo, konieczny będzie okres abstynencji…

 

Od kogo, od czego?

– Od partnera lub toksycznej relacji. Kobiety, które są w stałych relacjach, mogą przejść ten okres abstynencji, pozostając w związku – będzie to tzw. okres zawieszenia. Rozmawiają szczerze i otwarcie z mężem/partnerem i proszą o wsparcie. Na jakiś czas przestają werbalnie reagować na drugą stronę. Przestajemy się czepiać, bombardować, zwracać cały czas uwagę, organizować drugiej osobie życie, chwalić ją, nadmiernie się starać etc. To czas, kiedy skupiamy się na sobie, na własnych potrzebach. Często to moment, kiedy odpowiadamy sobie na podstawowe pytania: jaka jestem? co lubię? czy wolę góry czy morze? Rozwijamy lub wracamy do naszym pasji, szukamy w sobie pierwiastka duchowości. Obserwujemy też, jak reagujemy na partnera. Przyglądamy się, kim naprawdę jest ten człowiek.

 

To może doprowadzić do rozpadu związku…

– Tak, ale może go też naprawić, pogłębić. Spowodować, że druga strona również rozpocznie pracę nad sobą. Mężczyzna w takiej relacji ma też najczęściej swój bagaż traumatycznych doświadczeń. Jest zagłaskiwany i/lub przesadnie kontrolowany. Ale to już temat na inną okazję. Podsumowując, każdej ze stron wyjdzie to finalnie na dobre.